Nigdy nie zapomnę rozmowy, którą odbyłem podczas jednej z wizyt u mojego zaufanego fryzjera. Zapytany o to, jak mi się studiuje fizjoterapię i czym się tam aktualnie zajmujemy, odparłem, że jestem właśnie w trakcie odbywania praktyk na oddziale neurochirurgii. Zdziwiony golibroda na chwilę wstrzymał swoje precyzyjne cięcia i równie celnie trafił w sedno sprawy: „To co wy tam robicie? Masujecie ich?”. Myślę, że ta krótka anegdota z czasów studenckich niezwykle trafnie odzwierciedla wizerunek fizjoterapeuty w świadomości społecznej.
Nasze rodzime media, również, nie sprzyjają kształtowaniu tożsamości zawodowej fizjoterapeutów, konsekwentnie wprowadzając w błąd opinię publiczną. Podobno, każdy w naszym kraju może zostać fizjoterapeutą i uszkodzić masażem tętnice szyjne pacjenta, w końcu, fizjoterapeuta to inaczej masażysta, a masażysta to kręgarz.
Masażysta, fizjoterapeuta, fizykoterapeuta, lekarz rehabilitant to synonimy w słowniku większości Polaków. O ile ten ostatni tytuł może okazać się dla niektórych nobilitacją, to porównanie z masażystą, często urasta do rangi dyshonoru. No bo jak można tak znieważyć człowieka, który po pięciu latach studiów dysponuje znajomością szerokiego wachlarza ćwiczeń biernych i oddechowych, potrafi umiejętnie pociągać za sznurki w Uniwersalnym Gabinecie Usprawniania Leczniczego, a z zajęć z masażu pamięta tylko zapach olejku Bambino? Oczywiście, jest to pewne uproszczenie, ale trzeba przyznać, że wielu z nas wróciło na chwilę myślami do czasów akademickich.
Paradoksem tej całej sytuacji jest fakt, że większość fizjoterapeutów po prostu nie potrafi wykonać masażu. Wraz z dyplomem uczelni wyższej, wynosimy ogromny zasób wiedzy teoretycznej, ale nie mamy konkretnego narzędzia do pracy z pacjentem. Bez specjalistycznych kursów i solidnego zaplecza finansowego nie jesteśmy w stanie samodzielnie i świadomie funkcjonować w tym zawodzie. Tymczasem, masaż klasyczny mógłby być dobrym punktem wyjścia do praktycznego wykorzystania i ugruntowania wiedzy z zakresu anatomii oraz do zapoznania się z różnorodnością reakcji tkanek miękkich. Bez względu na to, czy ma on właściwości lecznicze, czy służy jedynie celom relaksacyjnym, niewątpliwie stanowi dobry start na drodze do dalszego kształcenia i zdecydowanie ułatwia poznawanie bardziej zaawansowanych metod terapeutycznych. Dlaczego, więc, w programie studiów, zajęcia z masażu traktowane są po macoszemu?
„Od masażu klasycznego się odchodzi” – mówią mainstreamowi terapeuci. Tymczasem, jak grzyby po deszczu, wyrastają szkółki i firmy szkoleniowe, które oferują naukę masażu w weekend. I tu dochodzi do kolejnego absurdu. Nawet pani Bożenka ze spożywczego może dziś posiąść tajemną sztukę rozcierania i ugniatania. Niekiedy, bywa w tym fachu lepsza od niejednego specjalisty od ćwiczeń biernych, a jej wiedza z zakresu miologii potrafi zawstydzić nie tylko klientów w sklepie. Nie mówię tu, oczywiście, o kilkudniowych szkoleniach, ale o dłuższych kursach, uwzględniających naukę anatomii i fizjologii człowieka, uwieńczonych egzaminem. Nie są to tylko wymysły, oparte na „rozważaniach fotelowych”, ale historie zaczerpnięte z mojego wieloletniego doświadczenia, nabytego w pracy instruktora masażu.
Rodzi się więc pytanie, czy to nam ktoś podrzuca etykietkę masażysty jak kukułcze jajo, czy może to my jesteśmy przysłowiową kukułką, która zaniedbuje i usilnie próbuje pozbyć się czegoś, co z definicji do niej należy?
Autor: Mgr Kamil Mustafa
Cykl artykułów Mgr Kamila Mustafy "Masaż bez "happy endu" ?
Wstęp
I artykuł "Kukułcze jajo"
II artykuł „Sztuka wyboru” cz. 1
II artykuł „Sztuka wyboru” cz. 2
III artykuł "Masaż gorącym jajkiem"
brak komentarzy, skomentuj jako pierwszy